W Opolu, moim rodzinnym mieście, jest restauracja, której nie cierpię.
Bardzo modna i popularna wśród pewnej grupy bywalców – ludzi, którzy lubią restauracje, ale nie przepadają za jedzeniem.
Wszystko w tym lokalu jest odpychające, zimne i nieapetyczne. Bogaty wystrój zapiera dech w piersiach – i nic więcej.
Na talerzach serwowane jest coś co przypomina kamyczki udekorowane patyczkami. Szef kuchni – podejrzewam – uwielbia wyprawy do lasu i górskie strumienie.
Kucharzom pod karą chłosty nie wolno używać przypraw, dzięki którym klienci przynajmniej wyobraziliby sobie jak mogłyby smakować podawane dania.
Niektóre agencje PR przypominają właśnie takie restauracje. To firmy dla ludzi, którzy nie lubią public relations.
Nikt w nich nie interesuje się sztuką, nie słucha muzyki, nie dyskutuje z twórczym błyskiem w oku. Rządzą nimi ludzie w ciemnych garniturach, którzy kilka razy dziennie sprawdzają stan konta bankowego.
Wszystko co robią jest pozbawione dobrego smaku.
Próbują nam tłumaczyć, że PR się przejadło. Uważają, że klienci nie lubią kiedy się z nimi rozmawia w trakcie jedzenia. Są nudni, bezbarwni, bojaźliwi i wyprani z entuzjazmu.
To nie dla mnie. Lubię rozmawiać. Lubię perswazję. Lubię efekty. Lubię public relations. Lubię jedzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Ten wpis czeka na Twój komentarz.